Prawnik tak do mnie pisze:
Dzień dobry,
bardzo ciekawa inicjatywa. Jako prawnik chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt w dyskusji na temat orzekania miejsca zamieszkania przy matce czy braku orzekania opieki naprzemiennej.
Czytałem wypowiedzi kilku sędzin i sędziów, w których stawiają zarzut, że ojcowie wcale nie składają tych wniosków o sprawowanie opieki nad dzieci. To czego sędziowie zdają się nie dostrzegać, to nie tylko swego rodzaju ,,autocenzura" samych radców prawnych czy adwokatów, którzy mówią, że nie ma sensu składać o opiekę.
Według mnie znacznie ważniejszy jest aspekt psychologiczny i emocjonalny pomiędzy byłymi małżonkami. Ojciec z jednej strony wie, że ma małe szanse na opiekę a z drugiej wie, że składając taki wniosek roznieci poważny konflikt z matką dziecka - jego szanse na normalne relacje i normalne widzenia spadną do zera.
Aby bowiem wnosić o orzeczenie opieki nad dzieckiem dla ojca, trzeba niejako dowieść jego najlepszych cech a z kolei wskazać na pewne uchybienia (które przecież dotyczą każdej istoty ludzkiej) matki. Ta obawa przed konfliktem, którego główną ofiarą będzie dziecko, powoduje że ojcowie nie składają wniosku o opiekę. Uważają, że lepsza kulawa zgoda, regularne widzenia niż roczna lub dwuletnia walka, w której na pewno ojciec zostanie odcięty od dziecka a wynik tej wojny jest niepewny i prawdopodobieństwo ,,wygrania" wskazuje na matkę.
Oczywiście przegrywają wszyscy a najwięcej dziecko. Wyroków sądowych łatwo nie respektować - wystarczy, że w porach wizyt, umawia się dzieciom zajęcia, dentystę, dziecko jest ,,chore", albo daje się dziecku alternatywy do wizyty z ojcem (gra na komputrze, wyjście do parku trampolin, kina), z którymi ojciec nie jest w stanie wygrać. Szczególnie dla małych dzieci to wystarczy żeby wycofać powoli ojca z życia dzieci, bo relacja się rozpada, gdy wizyty są raz w miesiącu.
Drugi aspekt, na który chcę zwrócić uwagę, to przemoc ekonomiczna ale ta w żeńskim wydaniu. choć przywyknęliśmy tylko do tej w wydaniu męskim (która jest niewątpliwie problemem). Posłużę się tutaj przykładem jednej rodziny.
On i ona wyjeżdżają za granice. On dostaje pracę na budowie a ona nie chce pracować fizycznie. Przez dwa lata chodzi do szkoły językowej, aby nauczyć się perfekcyjnie języka. Następnie uważa, że to za mało i musi ukończyć studia. Są to studia w Polsce i jeździ tam co dwa tygodnie na wykłady. Po 5 latach studiów, a właściwie siedmiu, licząc również czas na nauką jezyka, zachodzi w ciążę. Dochodzi również do wniosku, że nie ma co podjemować pracy, skoro za 8 miesięcy urodzi dziecko. Potem rodzi drugie dziecko. Wtedy pójście do pracy jest bez sensu, bo opiekunka jest zbyt droga - ok. Jednocześni, przez cały ten czas, mężczyzna jest zobligowany do sprzątania w domu, robienia zakupów czy wstawania do dzieci w nocy, wszak żona to nie służąca.
Obserwuję teraz to 40 letnie małżeństwo. Widzę spracowanego, bo sponiewieranego po budowach mężczyznę i wypoczętą zrelaksowaną żonę, której życie jest i było lekkie, bo jest czas na serial, jest czas na książkę, na leniwe zakupy. Mąż nie ma na to wszystko siły, bo 45 godzinny tydzień pracy plus dojazdy, plus obowiązki domowe i przy dzieciach powodują, że łatwo wpada w stereotyp ,,bezmózgowego robola" , który w niedzielę siada przed telewizorem. Czy to jest ok?
1 komentarz:
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz