3 czerwca poszłam do zakładu psychiatrycznego - zgłosiłam się dobrowolnie – i tam w końcu przeczytałam „Pamięć wyzwoloną”, co miałam w planie już od lat. To jest jak bajka lub raczej wydaje mi się być cudem, kiedy człowiek w końcu, raz, rzeczywiście nauczy się patrzeć na swoją przeszłość, bez otoczki zamętu. Kiedy możemy wyartykułować wszystko, co nas spotkało.
Czuję się zagubiona w sobie podczas terapii – ci ludzie mi niby pomagają, ale odnoszę wrażenie, jak gdyby nikt z nich tak naprawdę nie wiedział, jak ma podejść do problemu.
Wszyscy trzymają się swoich metod, ale brakuje decydującego rozpoznania.
Mam poczucie, że chcą leczyć wszystkie objawy – „ustabilizować” je, ale ja wcale nie chcę być ustabilizowana – nie chcę już tej pustki, ani wyparcia.
Paradoksem jest to, że terapia powinna przecież otwierać oczy na własną przeszłość, a ona chce znowu wychowywać.
Jak miałabym nauczyć się dostrzegać i rozpoznawać moje potrzeby – skoro od samego początku narzuca mi się takie czy inne zachowanie.
Długie wprowadzenie, mało sensu: Pani książki pomogły mi natomiast zrozumieć, że musi się to odbywać inaczej ( Niestety w biurokratycznych Niemczech nie mogę sobie pozwolić na taką terapię, jakiej bym potrzebowała). Ale już sama świadomość, że ona powinna być lepszą metodą ( być może nawet gdzieś już jest) – że są ludzie tacy jak Pani, którzy rozumieją sedno problemu; sprawia, że to wszystko nie wydaje się takie beznadziejne.
Myślę, że to właśnie Pani książki skłoniły mnie do wyrażenia mojego rozczarowania w stosunku do mojej matki i podjęcia decyzji o oskarżeniu mojego ojca.
Przez 4 lata bawiono się ze mną, ale nikt nie rozumiał, czego naprawę potrzebuję. No cóż, to wszystko brzmi trochę pesymistycznie...
Ale sądzę, że ma Pani rację mówiąc, że wielu terapeutów samych utknęło w przeszłości... widzę to dokładnie tak samo... w przeciwnym razie nie myśleliby o szufladkowaniu i nie utrudnialiby człowiekowi drogi prowadzącej przez granice i zamknięte drzwi do zrozumienia... często jednak tak się dzieje... ponieważ terapeuta sam jest zagubiony...
Dziękuję, że dzięki Pani książkom, mogę bardziej zaufać moim uczuciom... chciałabym bardziej zaufać moim uczuciom, zamiast słuchać norm społecznych i stosować się do nich...
AM: Jest Pani na najlepszej drodze do przebudzenia i może Pani pomóc sobie lepiej niż większość terapeutów to potrafi. Już przejrzała Pani tę grę. Co teraz
źródło Logikawtorek 16 września 2008
Szanowna Pani Miller, list czytelnika z 15 września pod tytułem „Przebaczenie” bardzo mnie poruszył, to co opisuje czytelnik, przypomina mi o przeżyciach z mojego dzieciństwa. A mianowicie sytuacje w których osoba, która jawnie zadaje rany żąda aby jej wybaczyć, zapomnieć, zaprzeczyć, a nawet pójść i samemu przeprosić za rzeczy, których się wcale nie zrobiło.
W moim przypadku to głównie mój ojciec oczekiwał tego ode mnie w stosunku do mojej matki, kiedy ona była niesprawiedliwa, wpadała w złość, stawiała niesprawiedliwe zarzuty, obrażała, zabraniała bezpodstawnie kontaktów towarzyskich, biła, stosowała przemoc, itd. Na moje pytania zadawane mojemu ojcu, twierdził on że matka będzie reagowała jeszcze gorzej, jeśli tego nie przełknę ( tak samo również on wszystko przyjmował). I z pewnością to jest dokładnie przyczyną pomysłu przebaczania sprawcom/wewnętrzyny strach przed jeszcze gorszą reakcją, w takim razie lepiej milczeć, wybaczyć, zapomnieć. To jest przecież, jak często Pani pisze, strach małego dziecka, które jest bezradnie zależne i chce przeżyć, i dlatego musi robić to, czego oczekuje od niego osoba za nie odpowiedzialna, milczeć, przyjmować... żeby przeżyć, ponieważ dla tego delikatnego dziecka ta osoba jest przecież niezbędna do przeżycia. Niedobrze, bardzo niedobrze, że ten strach i wynikające z niego zaprzeczenie utrzymuje się do dorosłości, a nawet skłania do tego, żeby własne dzieci zmuszać do milczenia.
Diabelski krąg, smutne. W każdym razie jeszcze teraz zbiera się we mnie złość, kiedy sobie przypomnę, jak bardzo mój dorosły (właściwie twardo stąpający po ziemi, np. odnoszący sukcesy zawodowe itd.) ojciec dostrzegał chyba nadal w mojej matce (swojej żonie) swoją własną matkę i ten strach przed nią ciągle się utrzymywał i dlatego uważał za normalne i oczekiwał tego ode mnie, żebym go zrozumiała i zaakceptowała coś, co właściwie jest nie do zaakceptowania. Pani K.S.
AM: Tak, ma Pani rację, ta mentalność opanowała całkowicie nasze społeczeństwo, dlatego jest tak trudno zrozumieć jej szkodliwość. Jednak, kiedy nam się to uda, zrobimy bardzo ważny krok, który uwolni nas a szczególnie uwolni nas od chorób, uzależnień, depresji. Trzeba odważyć się na postawienie całkiem prostych pytań i polegać na ich logice. To zmniejszy strach, którego musieliśmy doświadczyć jako dzieci i który utrudnia nam logiczne myślenie.
źródło Przerwać błędne kołoPoniedziałek, 29 września 2008
Szanowna Pani Doktor Miller :
Czytając „Dramat udanego dziecka”, borykam się z moim poczuciem winy za emocjonalną krzywdę jaką wyrządziłam mojej córce i za to że, co jest skutkiem tego , nienawidzi ona siebie samej i nad czym obecnie pracuje.
Jestem córką kobiety, która w otwarty sposób idealizuje swoją zmarłą matkę, a moją babcię i to pomimo dowodów (tak dla mnie oczywistych), że moja babcia wykorzystywała moją matkę aby ulżyć własnemu cierpieniu. Moja babcia, z kolei, przeżywała huśtawkę emocjonalną, raz czuła się wspaniale raz podle próbując, z pewnością, radzić sobie z ranami spowodowanymi przez jej własną matkę, kobietę, która pogrążyła się w głębokiej depresji po tym, jak na skutek jej zaniedbań zmarła jej nowonarodzona córka, a siostra mojej babci.
Dopiero teraz, po 14 latach terapii, zaczynam lepiej rozumieć schematy, które powtarzane są z pokolenia na pokolenie przez kobiety w mojej rodziny. Pracując teraz nad sobą, żeby być bliżej mojej córki, która sama wychodzi z własnych problemów, widzę, jak w chwilach rozpaczy zmuszałam ją żeby nie myślała o sobie tylko żeby wspierała mnie emocjonalnie. Obecnie moja córka przebywa w ośrodku terapeutycznym, gdzie pracuje nad głębokim bólem, przyczyną którego był brak przywiązania do mnie, własnej matki, w okresie jej dzieciństwa.
Szukałam w Internecie sposobów, które pozwoliłyby mi poradzić sobie nie tylko z odrzuceniem jakiego doświadczyłam jako dziecko ale również z poczuciem winy jakie mam za to, że odrzuciłam moją własną córkę. Jako córka i jako matka odnalazłam się w obu przypadkach w twoich książkach. Jako córka nienawidzę tej matki jaką byłam.
Co może Pani poradzić takim osobom jak ja?
Jane (pseudonim)
AM: Wydaje mi się, że dobrze rozumiesz, co przydarzyło się Tobie i dlaczego nie mogłaś dać swojej własnej córce tego czego ona tak bardzo potrzebowała. Nie możesz zmienić tego co się stało, na szczęście Twoja córka pracuje nad SWOJĄ przeszłością. Możesz jednak przebaczyć SOBIE i przestać się nienawidzić, jeżeli zrozumiałaś, że BYŁAŚ ślepą ofiarą, którą już teraz nie jesteś.
źródło Dziękujęśroda 1 października 2008
Droga Alice Miller,
To dla mnie ważne, żeby do Pani napisać ponieważ przypuszczam, że z powodu obecnych angielskojęzycznych listów od czytelników musi to być dla Pani trudny okres. Myśl, że jest Pani osobiście atakowana i zniesławiana – po tym wszystkim czego Pani dokonała! – boli i oburza. Właśnie dlatego odczuwam potrzebę, żeby Pani podziękować. Podziękować za to, że mogłam uratować swoje życie, a przynajmniej pracuję nad tym.
Musiałam przejść długą drogę. Kiedy byłam mała, moja matka drwiła ze mnie jako „trochę głupiej”. Podżegała także moją starszą siostrę, żeby razem z nią żartowała sobie Se mnie.
I tak śpiewały na przykład w samochodzie piosenki typu: „M. ma śmierdzące nogi, M. ma śmierdzące nogi”.
Każde moje osiągnięcie było umniejszane, każdy wyraz spontanicznej radości życia niszczony. Każdy błąd, każda niezdarność rozdmuchana do rangi dramatu, były rozczarowaniem dla mojej matki, która ponoć tak mnie kochała.
To że później w szkole uchodziłam za bardzo zdolną nie liczyło się. To nie były żadne osiągnięcia a jedynie szczęście. Do tego byłam również zbyt leniwa. Kiedy teraz myślę o swoim dzieciństwie, odczuwam jedynie wściekłość, nienawiść i zwątpienie. Na szczęście, nareszcie!!
Ponieważ przez wiele lat moje własne uczucia nic dla mnie nie znaczyły, natomiast te mojej matki, mojej tak godnej współczucia matki, były na pierwszym miejscu.
Moja matka, która zachowywała się jakby miała zemdleć, albo umrzeć, kiedy ja albo moja siostra nie robiłyśmy, czego chciała.
Moja matka, która zakomunikowała mi śmierć mojego ojca – zginął w wypadku, kiedy miałam piętnaście lat – w ten sposób: „Twój ojciec nie żyje. Tylko nie zaczynaj teraz ryczeć!”
Było wcześnie rano i leżałam jeszcze w łóżku, a ona stała w progu.
Mój ojciec też nie pomagał mi w relacji z matką. Był odpychającym, niszczycielskim alkoholikiem.
Dopiero niedawno okazało się, że wykorzystywał moją siostrę. A moja siostra, pięć lat starsza ode mnie, mnie.
Nie chcę teraz już o tym pisać, gdyż ważna jest dla mnie jedna rzecz: Chociaż (właściwie: ponieważ) moje dzieciństwo było jednym okropnym, przerażającym koszmarem i latami cierpiałam z powodu mojego dzieciństwa na depresje, od szesnastego do trzydziestego roku życia dokuczało mi w ciągu dnia tak okropne zmęczenie, że godzinami mogłam tylko leżeć w łóżku albo na sofie. Pomimo tego przez kilkadziesiąt lat nigdy nie odczuwałam współczucia dla siebie i dla dziecka którym byłam.
Zawsze jedynie dla tego pozbawionego uczuć, egocentrycznego, wyzyskującego potwora, który był moją matką.
I bez Pani, Pani książek i strony internetowej nigdy nie udałoby mi się, chociaż częściowo, uwolnić się od tego. Upewniła mnie Pani w tym, aby ufać własnym uczuciom. Zaufać w ogóle sobie i szanować swoje uczucia. Nie walczyć z nimi, kiedy czuję tylko wściekłość i nienawiść do moich rodziców. Nie zmuszać się do odczuwania miłości, której nie ma. Jak mogłaby ona być po tym wszystkim. To jest takie oczywiste i logiczne. Ale nigdy nie udałoby mi się dostrzec i poczuć tej oczywistej prawdy bez Pani.
Kiedy ludzie piszą tutaj, że z Pani pomocą mogli uwolnić się od skutków okropnego dzieciństwa, odpowiada Pani często, że piszący właściwie sami się uwolnili. I oczywiście zgadza się to o tyle, że jest to praca, której nie można wykonać za kogoś. Ale prawdą jest też fakt, że ani mnie ani, jestem tego pewna, wielu innym osobom, bardzo wielu, nie udałoby się to bez Pani: bez Pani książek, bez Pani strony internetowej z listami czytelników, bez Pani całej twórczości.
W jednej książce z lat siedemdziesiątych przeczytałam zdanie, które brzmiało mniej więcej: „Historia dzieciństwa jest koszmarem, z którego właśnie się budzimy.” Nie wiem, czy to prawda, że ludzkość budzi się z tego snu, to byłoby piękne. Ale jedno wiem na pewno:
Jeżeli ktokolwiek przyczynił się do tego, że pojedyncze jednostki mogły się obudzić z tego koszmaru, to właśnie Pani. Pani bardziej niż jakikolwiek inny człowiek na świecie.
Jakie to niewiarygodne, niebywałe osiągnięcie. I pozostanie nim na zawsze, bez względu na konflikty i ludzkie rozczarowanie, które mogą Panią w tej chwili dręczyć.
Jestem Pani tak niesamowicie wdzięczna.
Bardzo, bardzo dziękuje i wszystkiego najlepszego!! M.
AM: Dziękuję Pani serdecznie za list i jest to dla mnie miłe kiedy słyszę, że moje książki pomogły Pani otworzyć oczy na okrucieństwo i obłudę jakich doświadczyła Pani w
dzieciństwie. To, że pomimo wszystko, udało się Pani zrozumieć i odzyskać empatię, jest dowodem na to, że Pani życie rzeczywiście zostało uratowane – pomimo tego wszystkiego czego Pani doświadczyła. Udaje się to jedynie niewielu.
Kampanie prowadzone, od czasu do czasu, przeciwko mnie, atakujące mnie
osobiście, nie mają właściwie wiele wspólnego z moją osobą, a są one wyrazem tłumionej, przez lata, złości na własnych rodziców, która zostaje odblokowana podczas czytania moich książek. Kiedy tą ogromną wściekłość można skierować na mnie i nadal podtrzymywać zaprzeczanie, to dzięki temu zaoszczędza się rodziców. Nie mogę temu zapobiec. Alternatywą byłoby milczenie, milczące tolerowanie srogiego i złego zachowania sprawców, ponieważ oni sami kiedyś jako dzieci byli ofiarami, ale tolerowanie tego uważam za niewłaściwe, ponieważ oni nie są już dziećmi.
Wprawdzie wiem dlaczego oni stali się ludźmi ślepo nienawidzącymi, ale nie chcę się nad nimi litować, ponieważ oni powinni pokazać swoją nienawiść, oczywiście również takie reakcje znajdują się w moich książkach, ponieważ te książki nie idą na ustępstwa obłudzie. Cieszę się, że zrozumiała to Pani i życzę dalszych sukcesów w Pani własnej odkrywczej podróży.
żródło List otwarty do uczestników forumMaj 2001
Do Stevena i wszystkich pozostałych czytelników forum: nie jestem guru
Witaj Steven! Bardzo dziękuję za poruszenie kwestii „guruizmu” i rozumiem Twoją nieufność. Wiara w guru i jednoczesne dążenie do własnego rozwoju, według mnie, stanowi sprzeczność, a to dlatego, ponieważ guru sprzedaje swoją „mądrość” za cenę autentyczności ludzi.
Mam nadzieję, że nikt, z osób czytających moje forum, nie ma takiej potrzeby, aby widzieć we mnie guru, zwłaszcza gdy uświadamia się im jakie jest to dla nich niebezpieczne, tak jak to przedstawiłeś w sposób przekonywujący w twoim liście do Anny z 16 maja.
Zastanawiasz się, jak wyglądało moje dzieciństwo. Tak jak Ty, byłam „obca” dla każdego członka mojej rodziny. Dziś wiem na pewno, że byłam dzieckiem niechcianym, odrzuconym od momentu poczęcia, nigdy nie kochanym, całkowicie zaniedbywanym emocjonalnie i wykorzystywanym przez innych dla ich własnych potrzeb. Przede wszystkim jednak byłam okłamywana, dorastałam w świecie wielkiej hipokryzji. Moi rodzice – oboje kompletnie nieświadomi swoich prawdziwych uczuć – stwarzali pozory, że mnie bardzo kochają a ja wierzyłam w to (ponieważ tak mocno potrzebowałam tej iluzji) przez ponad 40 lat mojego życia, aż do momentu, w którym zaczęłam domyślać się prawdy ukrytej pod ich pozorami, której prawdopodobnie nawet oni sami nie byli świadomi.
Wprawdzie domyślać się nie znaczy jeszcze, że jest się pewnym tego, ale był to początek. Zajęło mi to przeszło 20 lat aby pozbyć się mojego zaprzeczania, ponieważ byłam sama z wiedzą o moim ciele i moich snach, a mur zaprzeczenia otaczał mnie wszędzie gdzie bym nie otworzyła moich ust.
Pisanie i malowanie były jedynym sposobem na to abym mogła kontynuować moje poszukiwania unikając jednocześnie obrażania mnie i „karania” za to, że jestem mąciwodą.
Reakcje jakie wywoływało moje pisanie uzmysłowiły mi, że to, co odkryłam u siebie, dotyczyło także innych osób. Poczułam się wtedy mniej samotna. Rozpoczęłam pracę z grupami młodych rodziców, i cały czas widziałam jak powtarza się ten sam schemat, to znaczy emocjonalna ślepota rodziców lękających się konfrontacji z traumatycznymi doświadczeniami z własnej przeszłości i nieświadomie przenoszących je na swoje własne dzieci.
A teraz czytamy o tym wspólnie na tym forum. Tak więc po raz pierwszy w moim życiu nie czuję się już wyobcowana, czuję, że należę do grupy ludzi tak myślących jak ja, których nie muszę przekonywać, informować, potrząsać, aby się obudzili. Jestem tutaj z ludźmi, którzy nie boją się tego, co mówię, którzy rozumieją mnie, ponieważ doświadczyli tego samego panicznego strachu, którzy opowiadają tyle historii, które wzruszają mnie głęboko, i z którymi mogę otwarcie rozmawiać tak jak tego zawsze chciałam ale nigdy nie miałam takiej możliwości.
To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Sądziłam, że swobodna rozmowa o własnych uczuciach, bez stosowania dobrze znanych mechanizmów obronnych jest możliwa jedynie w snach albo na innej planecie. A teraz, niespodziewanie stało się to realne. Trudno uwierzyć!
Dlatego proszę, nie traktujcie mnie jak guru: bo to znowu postawiłoby mnie w takiej szczególnej sytuacji w której nie chcę się ponownie znaleźć.
Ja nie jestem Waszym nauczycielem ani liderem, nie daję żadnych rad ani nic Wam nie narzucam; nie jestem Waszą matką ani babcią.
Jestem Alicją, siostrą, która czuje ból, tak jak Toril, siostra Benta, która może mu powiedzieć: wiem, o czym mówisz, znam tatę i mamę oraz ich odpowiedzi jakie nam dawali, ponieważ wreszcie potrafię współczuć. Bent może powiedzieć to samo do Toril.
Tutaj, to nie ja jestem autorem; jestem tak samo jak Wy osobą, która tak jak Wy doświadczyła w dzieciństwie przerażenia i która cieszy się, kiedy widzi, że to co piszecie po angielsku, niemiecku czy w innym języku nie będzie chińszczyzną dla innych.
Czy możecie wyobrazić sobie, że takie uczucie miałam przez całe moje życie aż do niedawna? Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście.
żródło Jak rozpowszechniać Pani twórczość?Niedziela, 16 marca 2008
Poświęcam swój czas na rozpowszechnianie Pani twórczości, aby zaoszczędzić innym bólu zamętu, których doświadczyłem od własnej rodziny.
Do kogo powinienem dotrzeć z książką (najważniejsze byłyby chyba osoby na stanowiskach związanych z władzą, np. policjanci i politycy)?
W jaki sposób rozpowszechniać informacje? Czy mam docierać z nimi do szkół? Do akademii wojskowych?
AM: Ludzie na stanowiskach nie pomogą Panu; ich władza jest dla nich najważniejsza bo boją się prawdy i własnych lęków, które kryją się za tą władzą. Jeśli jednak ma Pan dość czasu, może Pan wydrukować moje ulotki (są bezpłatne) i rozsyłać je do szkół, organizacji, które twierdzą, że niosą pomoc dzieciom, do pielęgniarek i lekarzy, a także do wszystkich tych miejsc, gdzie może Pan liczyć na to, że Pana informacje wzbudzą zainteresowanie, ciekawość lub nawet chęć wysłuchania tych informacji, o których nigdy tam nie słyszano wcześniej.
żródło Wczesne objawy choroby Alzheimera i czarna pedagogikaSobota, 27 stycznia 2007
Droga Alicjo,
Przeczytałem właśnie “Bunt Ciała” (The Body Never Lies), odkrywając w trakcie lektury wiele wnikliwych spostrzeżeń, które bardzo pomagają mi w wyjaśnieniu, dlaczego izoluję się, dlaczego napad mnie niepokój i właściwie dlaczego czuję do siebie wstręt. Moje pytanie dotyczy jednak jednej z moich sióstr, 55-letniej kobiety, u której rok temu stwierdzono chorobę Alzheimera. Osoba ta doświadczyła „szczególnego traktowania” ze strony moich rodziców, jak sądzę dlatego, że jako małe dziecko była bardzo niespokojna. Moja siostra stała się dla rodziców kozłem ofiarnym, pozostając w tej roli przez całe swoje dzieciństwo aż do wieku dorosłego. Obwiniano ją za liczne rzeczy, w tym za alkoholizm mojego ojca. Matka często otwarcie mówiła o niej, że jest okropnym dzieckiem, „którego nigdy nie można zadowolić”, powtarzając aż do znudzenia, jak oboje rodzice napełniali butelki po wodzie sodowej mlekiem w proszku, „żeby się w końcu zamknęła”. O ile wiem, na chorobę Alzheimera nie cierpiał nigdy żaden inny członek rodziny. Zastanawiałem się, czy wierzy Pani, że jest możliwe, aby ta straszna choroba była wynikiem okrutnego wychowania?
Dziękuję za Pani wspaniałą książkę. Będę starał się zdobyć inne Pani książki.
Pozdrawiam,
C. F., Australia
AM: Nie mam najmniejszej wątpliwości, że choroba Alzheimera to ucieczka od wspomnień bolesnego dzieciństwa, które coraz częściej pojawiają się u starszych osób ponieważ z wiekiem słabnie opór, który blokuje pamiętanie prawdy. Lepsze zrozumienie tego będzie Panu bardzo pomocne.
żródłoJak szukać dobrego terapeuty -
czytajTak byliśmy "kochani" -
czytaj Nienawiść -
Alice Miller po polsku Skutki przemocy i zaniedbań -
czytaj Dotyk -
czytaj WIERSZ z Forum Alice Miller - c
zytaj