Mamo, tak mnie kochałaś, że teraz już cię nie potrzebuję
17 MAJA 2015 R. SABINA GATTITo słowa mojego syna. Dzisiaj ma 33 lata. Wyprowadził się z domu i zamieszkał sam w wieku 23 lat – był całkowicie samodzielny. No właśnie, kto powinien decydować o tym, od kiedy dziecko nie potrzebuje już obecności rodzica w swoim życiu – rodzic czy dziecko? Czy jeden rodzic wystarczy, czy musi być koniecznie dwóch, żeby dziecku wyrosły skrzydła i mogło odważnie wyfrunąć w świat?
W naszej kulturze wszystko jest na odwrót – zupełnie inaczej niż to natura zaprojektowała. Kiedy dziecko jest małe i rodziców potrzebuje cały czas, nie mają dla niego czasu albo sił, przytłoczeni swoimi problemami emocjonalnymi, tymi w pracy, finansowymi albo miłosnymi. Wtedy dziecko ląduje w żłobku, przedszkolu, oddaje się je w ręce obcych niań albo je przegania, bo chce się mieć spokój w domu. Siły i zainteresowanie dzieckiem nagle wracają, kiedy ono już rodzica wcale nie potrzebuje; kiedy dziecko dorośnie i chce żyć własnym życiem, nagle rodzić komunikuje swoim zachowaniem, że on przecież jeszcze żyje i dziecka teraz potrzebuje, bo nie wie, co zrobić ze swoim wolnym czasem!
Czy ja zawsze byłam taka mądra?
Nie, ale chciałabym, żeby dzisiejsze mamy i przyszłe pokolenia matek i ojców takie mądre były już przed urodzeniem dziecka. Zaczęłam zdobywać wiedzę, kiedy mój syn miał 3,5 roku, bo wtedy właśnie pojawił się problem w naszej relacji. Miałam chyba jednak szczęście, bo nie chcę nawet myśleć, co by było gdybym 30 lat temu nie mieszkała w Szwecji i przez zupełny przypadek nie trafiła do świetnej psycholożki, która dostarczyła mi właściwą wiedzę, jak traktować mojego syna i prawidłowo interpretować jego zachowania; jakie cuda może zdziałać empatia w relacji z dzieckiem.
Kary cielesne w Szwecji były zabronione już w 1979 roku
Kiedy znalazłam się w Szwecji i usłyszałam takie bzdury, że dzieciom nie można dać po tyłku, kiedy są niegrzeczneto śmiać mi się chciało i pomyślałam sobie, że ci Szwedzi są chyba walnięci. A ja, co wtedy wiedziałam o wychowaniu dzieci? To, co jeszcze dzisiaj, niestety, wielu rodziców wie, i bardzo źle, że wie. Miałam szczęście, że dowiedziałam się więcej. A żeby tą wiedzę zdobyć nie potrzeba 10 000 godzin wykładów, zaś wystarczy jedna rozmowa, jeden prosty przykład na empatię, taki jak dostałam, żeby poczuć, co w danej sytuacji może czuć dziecko.
Wystarczyło mi to, żeby się zmienić z dnia na dzień. Czy ja jestem jakaś wyjątkowa, inna od pozostałych matek? Nie! Jestem taka sama, zwykła Kowalska, która wychowana została w kulturze gdzie dzieci i ryby głosu nie mają a rodzic wie wszystko najlepiej. Wszystkich rodziców na to stać, wystarczy chcieć otworzyć się na nową wiedzę i uświadomić sobie, jak ważna jest empatia w wychowaniu dzieci – właściwie nic więcej nam wiedzieć nie potrzeba.
Brak empatii i zrozumienia
Mój syn zaczął mnie wkurzać, kiedy miał 3,5 roku. Byłam wtedy sama, a jego ojciec mieszkał daleko. Ponieważ pracowałam, musiałam niestety oddawać go do przedszkola na cały dzień. Denerwował mnie tym, że chciał mną rządzić, był uparty, przez co nasza relacja stawała się coraz gorsza. On nie odpuszczał i płakał, ja też nie odpuszczałam, bo przecież ja byłam matką i w tym domu rządziłam, ja a nie on – taki mały brzdąc, mówiąc delikatnie, bo normalnie w naszej kulturze takich nazywamy gówniarzem.
Na szczęście przez zupełny przypadek, trafiłam do wspomnianej psycholożki, która wytłumaczyła mi, dlaczego mój syn jest taki. Kiedy dzieci są takie upierdliwe i okropne to znaczy, że coś się dzieje, czegoś nie dostają od nas – rodziców, czegoś potrzebują – ja tego wtedy nie wiedziałam. Mój syn potrzebował mnie, mojej bliskości, kontaktu fizycznego ze mną, poprzez ubieranie, rozbieranie, zakładanie butów i ich wiązanie, noszenie po schodach, to wszystko potwierdzało mu, że jest dla mnie ważny, że go kocham. Musiałam przeorganizować sobie cały mój dzień tak, żeby on w nim był najważniejszy, bo tylko jego potrzeby w tym wieku się liczyły a nie moje. Robiłam tylko te rzeczy w ciągu dnia, które mogłam robić razem z nim, wszystko inne, kiedy on już spał.
Kiedy słyszę rodziców żalących się na swoje dzieci, chcę opowiedzieć im moją historię, ale stereotypy o wychowaniu dzieci w naszej kulturze są tak zakorzenione, że ludzi to nie interesuje i do nich nie dociera. Odnoszę wrażenie, patrząc na ich twarze, kiedy z nimi rozmawiam, że oni w ogóle nie rozumieją tego, co do nich mówię, tak jakbym nie mówiła po polsku tylko w jakimś innym języku.
Wiedza? Wiedza!
Zaczęłam czytać wszystko, co mi wpadało w ręce, żeby zrozumieć, dlaczego empatia czyni takie cuda, że dziecko z upartego diabła staje się aniołem? Dlaczego ludzie nie rozumieją dzieci? Dlaczego relacje rodzic – dziecko były zawsze i nadal są takie trudne? Na wiele pytań znajdowałam odpowiedzi w publikacjach Marii Rity Parsi, włoskiej, psycholog, psychoterapeutki, pedagog, autorki wielu książek, która była i jest dla mnie największym autorytetem w temacie dzieci oraz rodziny. I znowu jakiś przypadek sprawił, że zostałam zaproszona przez nią do Włoch, poznałam ją osobiście. Następnie dowiedziałam się o Alice Miller, a potem już ciągle nowe i nowe nazwiska zaczęły pojawiać się na mojej półce; kilka z nich zebrałam tutaj, ale to jeszcze nie wszystkie. Wszyscy piszą i mówią już to samo. Dzieciństwo to fundament, na którym można budować przyszłość. Jak słaby – to byle jaką.
Okres dojrzewania
Mamo dlaczego oni mieli takie problemy z rodzicami a ja z tobą nie? – takie pytanie zadał mi mój syn, kiedy miał chyba 20 lat. Oglądał program o nastolatkach i ich rodzicach, o tym, jakim trudnym momentem jest okres dojrzewania dla obu stron i jak dzieci i rodzice nie mogą się zrozumieć, dogadać, jakie wojny ze sobą toczą.
My takich problemów nie mieliśmy. I zgadzam się z Danielem Macklerem, który pisze:
Kłamstwo nr 6: nastolatkowie z natury są trudni. Nastolatkowie są tylko trudni, gdy rodzice:ponieśli kompromitującą porażkę,
i teraz winią ich za to uważając, że to oni są przyczyną problemu.
Oczekuje się nadal od nastolatków, żeby byli dobrymi małymi chłopcami i dziewczynkami.
Kiedy mój syn był nastolatkiem i wychodził z domu do kolegów, koleżanek mówiłam mu: Wróć jak najpóźniej i baw się dobrze. Zupełnie nie rozumiem, czemu mają służyć ograniczenia czasowe, które rodzice narzucają nastolatkom. Dlaczego nie pozwalamy dziecku decydować, kiedy ma wrócić do domu, kiedy jest właśnie najodpowiedniejszy czas, żeby zaczęło samo o sobie decydować.
Dlaczego chcemy przerywać nastolatkom dobrą zabawę? A jak my jesteśmy w super towarzystwie, to chcemy wracać do domu wcześnie? Nie! Chcemy być tam jak najdłużej, więc dlaczego zabraniamy dziecku? A może ze świadomej lub nieświadomej zazdrości?
Przez chwile nie pomyślałam, że mój syn może wpaść w złe towarzystwo, zacząć palić, pić, narkotyzować się albo zmieniać dziewczyny jak rękawiczki. Kiedy ma się taką relację z synem, jaką ja miałam, można spać spokojnie. Takie dziecko nie zrobi nic głupiego, żeby sobie życie skomplikować. A jeżeli zdarzy się, że podejmie jakąś złą decyzję albo zaufa komuś niegodnemu zaufania to jest naturalne ludzkie doświadczenie i ma do tego prawo, a nasza rola rodzica jest dziecko tylko wspierać a nie prawić morały.
Mój okres dojrzewania był zupełnie inny niż okres dojrzewania mojego syna, więc jego szczerość, otwartość i zaufanie do mnie, jakie miał, nieraz mnie zaskakiwały i peszyły przez chwilę. Były momenty, że zbyt speszona nie wiedziałam, co mam powiedzieć, a dla niego poruszanie pewnych tematów z matką było zupełnie normalne i naturalne.
Odpowiedzialność za własne decyzje
Raz, kiedy mój syn przyszedł do mnie, po raz kolejny po radę, powiedziałam mu, że chyba tym razem, moje zdanie jest mu już niepotrzebne, bo od dawna podejmował już trafne decyzje; a mój syn na to: Mamo, ale ja lubię wysłuchać twojego zdania, mimo, że już wiem, co zrobić.
Cieszyłam się bardzo widząc, jak staje się coraz bardziej samodzielny i odpowiedzialny, bo dla mnie to znaczyło więcej czasu dla siebie samej i mniej obciążenia dla mojej głowy. Nie zgadzam się z naszym polskim powiedzeniem: małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży – jest zupełnie odwrotnie, bo kiedy dziecko jest małe absorbuje nas cały czas, nie mamy go dla siebie, odpowiedzialność również ta ekonomiczna straszna a kiedy dorośnie jesteśmy znowu, jako rodzice wolni.
Mama i tata razem, czy może lepiej dla dziecka tylko jeden rodzic?
Nasze rodziny były i nadal są przemocowe, rodzice powielają błędy poprzednich pokoleń, więc zastanawiam się, co jest lepsze dla dziecka. Czy dziecku jest łatwiej wychowywać się z jednym empatycznym rodzicem z wiedzą, czy z dwoma, którzy empatii i wiedzy nie mają i tak kochają swoje dzieci?
Może warto zacząć walczyć nie o dwóch rodziców dla dziecka, ale przynajmniej jednego emocjonalnie dojrzałego i z wiedzą? Bo dzieci tego właśnie potrzebują.